Rano opuszczam uroczy Graz i cudowny hotel Radisson. Dzień wcześniej udało się zakupić bilety na wjazd na lodowiec Dachstein. Jest najdalej na wschód wysuniętym lodowcem Alp, na granicy między krajami związkowymi Górną Austrią i Styrią. Spanie zarezerowałam od razu w Schladming, a mianowicie wybór padł na Ferienalm Panorama Hotel z uwagi na usytuowanie przy drodze skąd odjeżdża autobus do Dachstein (po drodze przejeżdząjąc przez miejscowości takie jak Kulm i Ramsau am Dachstein).
Z Grazu do Schladming jedzie się blisko 3 godziny autostradą i należy mieć na uwadze, że ta autostrada obejmuje odcinki dodatkowo płatne (należy zapłacić przy bramce opłatę) a nie przejeżdżać zielonym pasem po lewej stronie (tak jak ja to zrobiłam), bo po 30 dniach przyjedzie mandat do domu … 150 euro :(
Zostawiam samochód pod hotelem i idę na autobus do Dachstein, który jedzie od miasteczka cały zapakowany ludźmi. W połowie drogi jest szlaban gdzie zarówno autobusy jak i samochody opłacają opłatę drogową. Już na górnym parkingu panorama robi wrażenie, następnie w kolejce gondolowej, która kursuje co 20 minut można podziwiać widoki. Na górze jest około +2 stopnie, widoczność bardzo fajna, znajduje się tutaj: punkt widokowy Sky Walk, pałac lodowy, Dachstein:Cult – najwyżej na świecie położona pracownia artystyczna. Przy dobrej pogoddzie widać słoweński szczyt Triglav (na którym byłam w lipcu 2016 r.). Zjeżdżając na dół kolejką gondolową udało mi się usiąć na daszku kolejki, w takim niby koszu – super atrakcja. Fakt, trochę wiało ale warto.
Po powrocie do Schladming autobusem (było podstawionych kilka autobusów na raz) zostawiam rzeczy w hotelu i idę na spacer do miasteczka. Schladming to dla mnie taki odpowiednik tyrolskiego Ischgl, czyli typowa alpejska miejscowość. Rdzeniem miejscowości jest góra Planai oraz gigantyczna stacja narciarska o tej samej nazwie. Schladming jest tak maleńkie, że na próżno szukać tutaj centrum miasta. Całe miasto pokrywa sieć wąskich uliczek, przy których zlokalizowane są restauracje i kawiarnie.