Późnym popołudniem dojeżdżamy do Marakeszu, po drodze rozpętała się burza piaskowa. Termometr wskazywał 44 stopnie, deszcz i piach. Samochód wyglądał jak po Dakarze.
Znajdujemy ciekawy hotelik http://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review-g293734-d1391231-Reviews-Hotel_Le_Grand_Imilchil-Marrakech_Marrakech_Tensift_El_Haouz_Region.html, zostawiamy bagaże i lecimy na plac Plac Djemaa el-Fna poszukać restauracji gdyż dzisiaj kończy się ramadan i będziemy świętować. Na placu jak na placu, gwar muzyka, małpki na sznurkach, zaklinacze węży itp. Kręcimy się trochę po placu, pijamy soczki pomarańczowe świeżo wyciskane za jedyne 40 mad i ruszamy dalej a dokładnie na Chez Ali (http://www.fantasiamarrakech.com/ )
Jest to swego rodzaju zamek jak 1001 nocy, gdzie Marokańczycy prezentują tańce, kuchnie i inne atrakcje typowe dla tego kraju. Z jednej strony kicz a drugiej całkiem fajne. Mamy zarezerwowany stolik i kolację. Następnie odbywa się spektakl (tancerka, konie, rozbójnicy itp). Ja polecam :)
Wracamy do hotelu, otwieramy wino, pierwsze po zakończeniu ramadanu i obmyślamy plan na jutro.
Rano zwiedzamy Ogrody Menara ale upał daje siewe znaki i jedziemy do ogrodów Yves Saint Laurent. Tam w cieniu roślinności spacerujemy alejkami :)
Wracamy do hotelu, szybka kąpiel w basenie i jedziemy dalej.