Rano jemy śniadanie. Pierwsza zgłaszam się na ochotnika że coś ugotuje dla wszystkich. Jajecznica będzie ok. Wypływamy koło 10:00 i obieramy kurs na wyspę Serifos a dokładnie port Livadi.
Wieje okrutnie, chuśta i buja ...gubimy odbijacz w falach .... łapie mnie okropna choroba morska i męczy cały dzień.
W tym dniu dla mnie byłoby to na tyle :(
Późnym popołudniem dopływamy do portu Livadi, nie ma miejsca przy kei więc noc spędzimy na kotwicy. Powoli dochodzę do siebie, skiper mnie pociesza że nawet Nelson miał chorobę morską ;)
Nie wszyscy, ale w kilka osobó opuszczamy łódkę i pontonem płyniemy do miasteczka. Robimy drobne zakupy oraz trochę owoców morza z loklanej knajpki na wynos. I tak minął pierwszy (dla mnie bardzo ciężki dzień) na morzu.